Lato zbliża się wielkimi krokami. W tym roku kwiaty na łąkach wcześniej zakwitły i wcześniej też zaczynają przekwitać.
Od jakiegoś czasu poza „obowiązkowymi” spacerami z psami (tak, dobrze użyłam liczby mnogiej, ale o tym potem), nie ruszam się z domu. Kompletnie bez sensu, ale co robić. Ciągle albo praca, albo inne obowiązki. I tak zaniedbuję to, co jest nie tylko bardzo ważne dla zdrowia, ogólnej kondycji, ale przede wszystkim jest sensem wyprowadzki tutaj, pod las, czyli włóczenie się po okolicy. Jakiś czas temu postanowiłam poważnie podejść do organizacji mojego czasu. Podjęłam bardzo istotną decyzję – praca wtedy, gdy Maciej pracuje, odpoczynek wtedy, gdy jesteśmy razem w domu. Naturalnie nie uda się tego na sto procent zrealizować, ale chcę, żeby to była generalna zasada. I wczoraj był ten pierwszy dzień wspólnego spędzania wolnego czasu. Pomimo olbrzymiego zmęczenia pracą (oboje mamy dość wyczerpujące zajęcia), byliśmy na dwóch spacerach. Najpierw około południa na spacerze na polach w towarzystwie naszych „potworów” czworonożnych. A potem, wieczorem, wyciągnęłam Macieja w inne okolice, na łąki, po kwiaty.
Tak jak pisałam, piękne polne kwiaty kończą się powoli, więc trzeba korzystać i rwać. Przytachaliśmy roślin na duży bukiet, który stoi na ganku. Dzisiaj wyniosłam kwiaty przed dom i obfotografowałam. A co, niech zostaną zdjęcia dla potomnych.
A o co chodzi z psami w liczbie mnogiej? Rok temu odeszła od nas ukochana Ariska, sunia, która spędziła ze mną szczęśliwe 14 lat. Szczególnie ostatnie 6 lat to był dla niej wspaniały okres – czas wypełniony ulubioną aktywnością – kąpielami w Pilicy, długimi wspólnymi włóczęgami i węszeniem na polach.
To jest jej zdjęcie z kwietnia 2017 r. Bardzo tęsknię za Ariską…
Kiedy Ariska była już bardzo zmęczona długim życiem, pojawił się u nas Czarek – szalony, nadpobudliwy pies w typie owczarka niemieckiego. O Czarku, gdy się u nas pojawił, pisałam tu i wspomniałam tu. To wspaniały, bardzo przyjazny dla całego świata pies. Jest wesoły, przytulny, uwielbia głaskanie i smakołyki. Uwielbia też podgryzać i drapać swoją panią. Ja wiem, że to z miłości, dlatego nie złoszczę się na niego za wszystkie zadrapania, jakie mi zafundował.
A to zdjęcie „potwora” zrobione prawie w tym samym czasie, co tamto Ariski:
Po odejściu Ariski, przez prawie rok, Czarek był naszym jedynym psem. Mieszkamy na uboczu, Czarek ze dwa razy spotkał się z innymi psami. Tak więc nie mieliśmy okazji zaobserwować jego zachowań w psim towarzystwie. Aż do początku kwietnia, gdy w okolicach naszej posesji pojawił się Bartek.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to jest Bartek… Był bardzo lękliwy, wycofany, wygłodzony, chudy. Zaczęłam go dokarmiać. Okazało się, że nie tylko ja go karmię, ale był tak głodny, że zjadał wszystko co dostał. W ciągu dnia chłopaki biegali sobie wzdłuż płotu (Czarek w środku, Bartek na zewnątrz), zaprzyjaźniając się. Przyszedł w końcu dzień, gdy po dość silnej burzy, wystraszony Bartek dał się zaprosić na posesję. Przez cały ten czas szukałam mu domu. Chciałam znaleźć dla niego dobry dom do chwili, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że ten pies przez dwa miesiące pokonał olbrzymią drogę, żeby nam zaufać. Ciągle jeszcze ma stany lękowe, ale już coraz słabsze, zaczął wchodzić do domu, nawet już się w domu kładzie. Zawsze jednak leży w miejscu, skąd łatwo jest mu uciec na zewnątrz. Kuli się gdy wykonamy jakiś gwałtowny ruch. Nie chciałam mieć dwóch psów z różnych względów – nie tylko finansowych. Pies to olbrzymia odpowiedzialność, jeżeli go przygarniam, podejmuję się zapewnić mu dobre życie i dobrą opiekę. No i właśnie dlatego pomyślałam, że oddanie teraz Bartka, po tym, jak on wiele zrobił, żeby nam zaufać, będzie dla niego krzywdą. Dlatego został. Maciej zrobił mu budę. Nie widzieliśmy jeszcze, żeby w niej leżał, ale widzimy ślady – piach, zgniecioną kołderkę – tak więc pewnie nocą korzysta z budy. Nie będzie psem domowym. Wchodzi do domu wtedy, gdy my jesteśmy na dole, ale nie towarzyszy nam tu zbyt długo. Lepiej czuje się na zewnątrz. Najważniejsze jest to, że wspaniale dogadują się z Czarkiem. Uwielbiają wspólne zabawy, teren przed domem jest już tak zryty ich pazurami, że gdybyśmy chcieli go przekopać, to nie trzeba by było. Każdy rowerzysta za płotem lub samochód z turkoczącą przyczepką musi być obszczekany. Jest z tymi psiakami dużo uciechy. Dlatego nazywam ich obu „potworami” 🙂 To tak z miłości…
Bartek jest szóstym bezdomnym psem, który do nas zawitał odkąd tu mieszkamy… Dwoma zaopiekowali się znajomi, dwa pojechały do Psygarnij, dwa zostały u nas. A ja się boję, gdzie się podzieją następne, które pewnie jeszcze się u nas zjawią…